Gdy 31 sierpnia 2011 roku zdobywał debiutancką bramkę w pierwszym meczu w historii Wiary Lecha, nie spodziewał się, że historia jego tej drużyny tak się potoczą. Artur Adamski, bo o kapitanie Wiary mowa, niedawno zagrał po raz dwusetny w szeregach Kiboli i z kapitańską opaską na ramieniu prowadzi Lechitów do zdumiewającego awansu do IV ligi. 36-latek opowiada o swojej pasji, przeżyciach oraz marzeniach związanych z jedyną taką drużyną na świecie.
Jesteś jedną z dwóch osób w obecnej kadrze, która pamięta same początki piłkarskiej Wiary Lecha. Jak to wówczas wyglądało i skąd wzięła się ta pasja?
Rzeczywiście, w naszej grupie jest jeszcze kilka osób, które były od samego początku, ale z tych osób, które jeszcze grają, został tylko Kuba Nowak i ja. Tylko my w dwójkę z zawodników jesteśmy z tego grona, które uczestniczy w tym od pierwszych dni. Historii naszej drużyny musimy szukać na lidze Piątkowskiej, gdzie obecny prezes – Paweł Piestrzyński prowadził drużynę North Side Poznań. Wtedy jeszcze razem z Wojtkiem Tabiszewskim graliśmy w tej lidze w innym zespole. Zadziałała smykałka Pawła do potencjalnych transferów i ostatecznie wylądowaliśmy w NSP. Następnie połączyliśmy się z ówczesną drużyną Wiary Lecha, gdzie również graliśmy na ligach amatorskich. Nagle pojawiła się propozycja zagrania w Pucharze Polski. Po dobrym odzewie w meczu pucharowym żal nam było na tym zakończyć i następnie wystartowaliśmy w B-klasie.
Jak odbierałeś przejście z małego boiska na duże? Bo nie da się ukryć, że to coś kompletnie innego.
Moja historia zatoczyła w sumie koło, bo moją przygodę z piłką zaczynałem w Lechu Poznań. Trenowałem wówczas ze starszym rocznikiem 85’, bo rocznika 86’ jeszcze nie było. Tam po raz pierwszy zetknąłem się z dużym boiskiem, a następnie trafiłem do Olimpii Poznań, gdzie grałem z do teraz bliskimi mi osobami, takimi jak Jacek Sander, z którym poznałem się jeszcze w podstawówce, a ostatnio miałem przyjemność dzielić szatnię w Futsalu Wiary Lecha. Po tym jak poszedłem w naukę, została mi tylko piłka amatorska. Nie myślałem wtedy, że będę miał jeszcze kiedykolwiek okazję zagrać na dużym boisku, bo przerzuciłem się tylko na małe granie. Nagle pojawiła się taka sposobność, z której postanowiłem skorzystać i ta historia trwa do dziś od blisko dwunastu lat.
Spodziewałeś się wtedy, że ta drużyna tak się rozwinie i Ty będziesz w niej tak długo grał oraz pełnił taką rolę?
Gdyby mnie ktoś spytał dwanaście lat temu, że będę grał tak długo na dużym boisku i dzielił szatnię ze starymi kumplami, a także byłymi piłkarzami Lecha, którzy zdobywali trofea dla Kolejorza, to nigdy bym w to nie uwierzył.
Jak wspominasz pierwszy mecz w historii Wiary Lecha, w którym zdobyłeś pierwszą bramkę przy dopingu setek kiboli? Może to właśnie dzięki tamtej chwili wciąż grasz w tej drużynie?
Generalnie gdybym miał się cofnąć te lata wstecz i pomyśleć, co się wtedy wydarzyło, ta liczba osób na trybunach, to myślę, że to była dla mnie totalna abstrakcja. Radość po bramce oraz po pierwszym zwycięstwie zostanie w głowie do końca moich dni. Myślę, że wielu zawodników, którzy grają na znacznie wyższym poziomie i w wyższych ligach, może mi tylko pozazdrościć tego, co mi się wydarzyło i co dalej się dzieje w tej drużynie.
Dalej się dzieje, bo walczymy o awans do czwartej ligi i chyba możemy zdradzić, że z tego, co powiedziałeś po swoim dwusetnym meczu w szatni, chciałbyś być z tą drużyną nie tylko w pierwszych rundach Pucharu Polski dwanaście lat temu, B-Klasie, A-klasie, klasie okręgowej, lidze międzyokręgowej, czy teraz V Lidze, ale także w IV lidze.
Tak, przy okazji tego meczu powróciło do mnie dużo wspomnień z poprzednich lat. Czy to Puchar, czy to mecze w B-klasie i potem w kolejnych klasach. Różne miejscowości, mniejsze i większe odwiedzone, wiele przygód, ale i również wyrzeczeń. Z czasem tych wyrzeczeń jest zdecydowanie więcej, niż było to wcześniej, bo jest rodzina, jest żona, jest dziecko i drugie w drodze. Moim celem i marzeniem na pewno byłoby spięcie klamrą tego okresu i zagranie w czwartej lidze przynajmniej jednego spotkania.